OGRODY DESZCZOWE.
05.06.2024 | Inspiracje
W czasie deszczu dzieci się nudzą. Ale tylko wtedy, kiedy muszą siedzieć w domu. Bo jeśli tylko można wyjść, ooo ile frajdy daje deszcz! Nie wspominając o kałużach. Nawet płytka kałuża to głębia wrażeń, źródło bezcennych obserwacji, a także pole badawcze. Kiedy ostatnio pochyliliśmy się nad kałużą (lub do niej wskoczyliśmy)? Zbliża się czas, gdy będą pływać w nich kijanki – fascynujące istoty rodem z bajek. Czy ta bajka dobrze się skończy, gdy letnie burze i ulewy zastąpi okres palącej suszy? Możemy zostać bohaterem tej opowieści, tworząc deszczowy ogród. Jak się za to zabrać?
DLACZEGO NIEKTÓRZY NIE LUBIĄ DESZCZU?
Gdy ulewne deszcze rozciągają się na całe wakacyjne tygodnie, czujemy się jak uwięzieni w Krainie Deszczowców (lub Londynie, co kto woli). Z jakiego powodu zapomnieliśmy, jak wspaniały jest deszcz i jak ważne są okresowe intensywne opady? Powiedzmy, że przyczyny są co najmniej trzy: bagno wszędzie, gnijące zagony z ogórkami, komary.
Wszystkie te trzy widma można przegonić, jak chmury zasłaniające nam jasną radość z dowolnej pogody. Jak to zrobić?
Dwa pierwsze powody rozwiązuje:
- odpowiednio zaprojektowana komunikacja (ścieżki, patia, place) i nasadzenia,
- drenaż terenu z odprowadzaniem wód poza obszary newralgiczne dla użytkowników terenu,
- czerwone kalosze
- prawidłowe zabiegi agrotechniczne i regularna praca z podłożem ciężkim (gliniastym, ilastym, warstwą nieprzepuszczalną) poprzez uprawki, wzbogacanie kompostem oraz przy bardzo ciężkich glebach – z użyciem piasku i nawozów organicznych w celu poprawy struktury, przewietrzania i właściwości wodnych.
A najlepiej warzywa łatwo zagniwające np. pomidory lub dyniowate uprawiać na zagonach podniesionych lub w dużych pojemnikach. Dodatkową zaletą jest niewątpliwy aspekt estetyczny użytkowych, smakowitych warzywników.
A komary? To przez nie z wielu ogrodów zniknęła woda – niezbędny element prawdziwych ogrodów jeszcze od czasów Bizancjum. Zasypywane są oczka wodne, stawy i naturalne strumyki, biegnące wzdłuż granicy działki, karczuje się zarośla i kosi dzikie wysokie trawy w półcienistych zakątkach ogrodu. A i tak w połowie lata większość z nas wieczorami drapie się po łydkach, klepie po ramionach i w końcu ucieka do domu przed krwiopijcami. Co zrobiliśmy nie tak?
Prawie wszystko.
W prawidłowo założonych, obsadzonych i prowadzonych stawach i oczkach wodnych w ciągu kilku sezonów tworzy się biocenoza. Żyjące w nich i dzięki nim ryby, płazy i ptaki żywią się poszczególnymi stadiami rozwojowymi komarów, przetrzebiając skutecznie ich szeregi. W wysokich, niekoszonych zaroślach rozwijają swe populacje ważki. Ogród sam dozbraja się w broń biologiczną, jeśli wiemy kiedy i gdzie nie przeszkadzać.
Woda jest kluczowym elementem ogrodowego układu immunologicznego. To niesamowite bogactwo, które należy gromadzić, gdy Natura ma swój okres szczodrości. Bankiem wodnym są właśnie ogrody deszczowe.
WODOŁAPACZE
Zanim zaczniemy biegać po deszczu z wiadrem, lepiej usiądźmy na werandzie sącząc truskawkoladę i popatrzmy na ogród przez okulary Natury. Co by się tu podziało, gdyby nie ogrodnik? Gdyby nikt nie kosił trawnika, nie odchwaszczał rabat, nie plewił ścieżek, nie walcował ani nie wertykulował? Co tu się działo, zanim się tu pojawiliśmy i zaprowadziliśmy ludzkie porządki? Gdzie wtedy tworzyły się kałuże, niecki, stawy, okresowe strumienie a nawet małe rzeki? Którędy płynęły i dokąd?
Widzimy? A może przypomnieliśmy sobie, gdzie płynął strumyk, gdzie był niegdyś rów a gdzie rosła olcha lub wierzba? Strumyk to ogrodowy skarb, który warto odkopać – stanie się prawdziwą ozdobą ogrodu, a w upalne dni cudownie będzie zanurzyć w nim stopy i butelkę orzeźwiającego napoju.
Popatrzymy na rynny. Gdzie ucieka z nich drogocenna woda? Do zbiornika na deszczówkę? Do studzienki czy rynsztoka? To tu bowiem wypada jeden z lepszych punktów, gdzie łatwo będzie założyć deszczowy ogród.
Gdyby u ujścia rynny nie lokować zbiornika lub systemu odprowadzania wody, strumień wody wypłukałby tu dziurę, coraz większą i szerszą, tworząc sobie nieckę. Zaleje mi piwnicę! Nie, przecież przed podsiąkaniem fundamentów budynki chroni opaska drenażowa wraz z izolacją. Ponad to prawidłowo ułożone warstwy substratów oraz nasadzenia hydrofilne mają za zadanie wodę retencjonować, czyli zbierać i trzymać, uwalniając stopniowo i z wyczuciem, do jakiego zdolna jest tylko przyroda.
Możemy przy rynnie stworzyć ogród deszczowy na dwa sposoby: poniżej poziomu gruntu – naśladując naturalną tendencję lub powyżej, w podniesionej kwaterze. Drugi sposób z powodzeniem wykorzystuje się także na dachach budynków i tarasach, a także w terenach miejskich tj. jak park w pobliżu budynków (dobrym przykładem tego typu mini ogrodu wodnego jest ten założony za lodziarnią na Parku Aksentowicza. Następnym razem jedząc lody warto poświęcić mu chwilę uwagi).
Bez technicznych przynudzań ogród deszczowy (zarówno naziemny i poniżej poziomu gruntu) bazuje na prawidłowym ułożeniu warstw specjalnych podłóż – jak w torcie. Mamy warstwy nieprzepuszczalne, półprzepuszczalne i przepuszczalne, w zależności od przewidywanej maksymalnej ilości wody, jaką może zgromadzić i „przerobić” zbiornik. Niezbędnym elementem systemu są oczywiście rośliny – w końcu to ogród! Wierzby, olchy w większych (i przede wszystkim głębszych) założeniach, wierzby purpurowe i kosaćce w przypadku płytszych. Odpowiednie nasadzenia mają często dodatkowe zadania: filtrowanie i oczyszczanie wody, jeśli ogród zlokalizowany jest np. w terenie zurbanizowanym.
To niesamowite, że zanieczyszczona patogenami, olejami, metalami woda po przejściu przez sito sitowia, turzyc, kosaćców i wierzb (oraz nieocenionej mikroflory glebowej) odzyskuje życie i może bez wstydu połączyć się z okoliczną siecią wód gruntowych, strumieni i rzek, by stopniowo powracać do naturalnego obiegu wody w przyrodzie.
Bo o to tu właśnie chodzi. By nie zakłócać cyklu. Każdy z nas pamięta ten rysunek w podręczniku do Przyrody: woda ze stawu paruje, zamienia się w chmury, skrapla jako deszcz i na powrót łączy się z wodami gruntowymi, by znów parować. W naturze wszystko to dzieje się w swoim odpowiednim tempie. W terenach zurbanizowanych porobiliśmy tylko masę przeszkód dla żywiołu, a jak wiadomo – nie igra się z żywiołami. Woda wpada do miast jak tygrys, miota się i nie wie gdzie uciekać. Brudzi się, nie może znaleźć ujścia, piętrzy się, napiera, pędzi po nieprzepuszczalnych, nienasiąkliwych, niegościnnych powierzchniach dachów, chodników i ulic.
Miasta wzrastające w duchu zrównoważonego rozwoju narzucają na dachy mszysto-trawiaste peleryny ogrodów ekstensywnych, pasy ulicznej zieleni nie wszędzie wynosi się na wysokich krawężnikach, lecz wyrównuje lub obniża poziom, by woda wypełniała je jak wanny, w których radośnie kąpią się pełne uroku irysy i turzyce, a pobocza dróg obniża się tworząc nowe koryta dla sezonowych rzek, meandrujących między gęstymi kępami wodolubnych gatunków.
Nawet jeśli deszcz zamęczył nas trochę jak te nieszczęsne ogórki na zagonie, nie odbierajmy sobie radości, jaka z niego dosłownie płynie. Wskoczmy w czerwone kalosze lub boso – jak kto woli, i wybierzmy na spacer po ogrodzie. Nie po ścieżkach. Tropmy wodę, odnajdźmy jej dawne szlaki. Kto wie, co tam znajdziemy? Przywrotniki obsypane perłami, żabi koncert na 5 głosów, a może beztroski uśmiech 😉